Reżyser nauczył się gdzieś, że istnieją środki filmowe, ale zabrakło mu talentu, by ich użyć w artystyczny sposób jako języka filmu. (Język filmu to uniwersalny środek wyrazu, dzięki, któremu rozumiem i CZUJĘ historię z drugiego końca świata.) Efekt jest taki, że mamy tu po każdej scenie mechanicznie zastosowane, natrętne wyciemnienia. Muzykę, która NIE BUDUJE nastroju, dodaną również mechanicznie. Dalej, przebitki, które mają coś wyrażać, ale nie wyrażają. Długie ujęcia, które mają coś wyrażać, ale nie wyrażają, zbliżenia równie bezsensowne, co nie wyrażające nic (osławiony zegar) itd. Odrębną sprawą jest chronologia. Numer z przestawioną chronologią to wyższa szkoła jazdy. To dodatkowy środek dramaturgiczny. Nie wystarczy pomieszać taśmy. Do tego wszystkiego dochodzi drewniane aktorstwo. Bohaterka powinna budzić współczucie, ale budzi irytację nieustannym wyuzdaniem, które jest zwyczajnie nieadekwatne/ źle użyte. Owszem, osoby molestowane wyrażają się poprzez seks, ale jest to bardziej skomplikowane.
Konkludując: gdyby np. Scorsese zrobił film o Rosario to byśmy oszaleli.